dwa lata później...
Otwieram powoli oczy i
mrugam kilka razy. Rozglądam się po moim pokoju. Jest średniej wielkości. Nie jest za mały ani za duży. Ma kształt
kwadratu. Ściany kiedyś były koloru czerwonego, teraz są już wyblakłe i
przypominają barwę różu. Po prawej stronie od łóżka stoi duża szafka z
ubraniami. Na jednej ze ścianie znajduje się półka z książkami. Bardzo lubię
czytać, ale z powodu ciągłego nawału zajęć nie mam czasu na chwilę odpoczynku z
książką w ręce. Pod półką ma swoje miejsce drewniane biurko i krzesło.
Wstaję leniwie z łóżka i udaję się do łazienki, aby odświeżyć się. Po
ubraniu się schodzę do kuchni, gdzie czekają na mnie kanapki, które musiała
zrobić dla mnie mama, przed wyjściem do pracy.
Dziś są dożynki, ale
nie boję się. To jest właśnie jedna z zalet mieszkania w Czwartym Dystrykcie,
tutaj ktoś zgłosi się za ciebie. Pochodzę z Dystryktu Zawodowców, gdzie dzieci
trenowane i uczone są okrucieństwa, zawziętość do wygrywania i posługiwania się
niebezpiecznymi broniami.
Właśnie dzisiaj każdy z
dystryktów ma dostarczyć Kapitolowi dwójkę dzieci, dziewczynę i chłopaka w
wieku od dwunastu do osiemnastu lat, aby mogły odbyć się Głodowe Igrzyska.
Trybuci, tak właśnie nazywa się uczestników, zamykani są na arenie, gdzie
walczą na śmierć i życie. I tylko jedna osoba przeżyje.
Gdy na talerzu nie
zostało już nic czekam w ciszy na moją najlepszą przyjaciółkę, Susan Mild.
Jak na zawołanie słyszę
głośne pukanie do drzwi, które rozchodzi się po całym domu. Szybko wstaję z krzesła
i podążam do drzwi wejściowych. Przede mną stoi śliczna dziewczyna o okrągłej
buzi z dużymi zielonymi oczami. Na jej jasnej cerze można dostrzec malutkie
piegi, które dodają jej uroku. Jej twarz otaczają kręcone rude włosy.
Jej historia nie jest
tak radosna jak moja. Matka Sussy umarła, gdy miałyśmy po dziesięć lat. Jej
ojciec zaczął pić po utracie żony i szybko roztrwonił swój cały majątek.
Właśnie przez niego dziewczyna musi dodatkowo pracować w Porcie.W dystryktach Zawodowców nie ma problemów z
głodem, ale jest kłopot z alkoholem. W ciągu dnia można zobaczyć mnóstwo
pijanych mężczyzn, których zabierają Strażnicy Pokoju.
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk uderzania w wielki gong. To on wzywa
nas na Plan Sprawiedliwości, mówiąc, że już czas wybrać nowych trybutów.
- Idziemy? – pyta się mnie dziewczyna.
- Tak, tak – odpowiadam pośpiesznie zamykam drzwi na klucz.
Na ulicy jest już masa
ludzi zmierzających na Plan, włączamy się w tłum.
Po kilku minutach
stoimy w długiej kolejce i czekam na swoją kolej. Rozglądam się, widzę dużo znajomych twarzy.
Spoglądam na wszystkich zebranych. Na ich twarzach widnieje obojętność, chodź w
głębi duszy każdy boli się o siebie i swoich bliskich.
Z tego miejsca doskonale widać
plażę. Tak bardzo chciałabym znajdować się blisko morza, a nie tutaj na wielkim
ponurym Placu Sprawiedliwości, otoczonym różnymi sklepami, które dzisiaj są
zamknięte.
- Następny! - słyszę jakiś głos.
Stoję przed kobietą, odruchowo podaję jej rękę. Nakłuwa mi palec. Nawet
nie czuję bólu. Przyciska go do jakiejś kartki, poczym przykłada czytnik i
krzyczy:
- Następny!
Podchodzę do Susan, która była przede mną w kolejce i znalazła już
miejsce w rzędzie z innymi dziewczynami w naszym wieku. Odruchowo łapę ją za
rękę. Od naszych pierwszych dożynek zawsze tak robimy. Nasza przyjaźń trwa dość
krótko, ale wydaję mi się, że znamy się od lat. Z początku wiele razy
kłóciłyśmy się i sprzeczałyśmy, jednak nadal jesteśmy razem. Trzymanie się za
ręce podczas dożynek stało się naszą tradycją.
Spoglądam na scenę, po schodkach wchodzi uśmiechnięty od ucha do ucha
Finnick Odair. Mentor ma na sobie błękitny garnitur. Jest młody, ma około
dwudziestu lat, zatriumfował mając czternaście. Nikt nie wierzył, że wygra, ale
jak widać pozory mylą.
Za Odairem podąża Candy White. Nasza opiekunka jak zwykle ubrana jest w
biały strój, w tym roku z czarnymi dodatkami.
Przy mównicy stoi już burmistrz
Wilson wygłasza coroczną przemowę, w której zmienia
słowa, ale sens zdań jest taki sam. Kapitol jest najlepszy. Zawsze był, jest i
będzie. Wszystkie dystrykty powinny
oddawać pokłony i dziękować, że w ogóle żyjemy. Następnie puszczają nam film,
jaki to wspaniały jest Kapitol.
Do mównicy podchodzi Candy, uśmiecha się i odchrząka zwracając na
siebie uwagę, chodź i tak wszyscy patrzą się w jej kierunku.
- Witajcie! Witajcie! Nadeszła wielka chwila. Jak co roku nadszedł
czas, aby wybrać parę, która będzie reprezentowała Dystrykt Czwarty w
Siedemdziesiątych Pierwszych Głodowych Igrzyskach! – Głos Candy rozbrzmiewa po
całym placu. - Dziewczęta mają oczywiście
pierwszeństwo.
Kobieta odchodzi od mównicy i udaję się do wielkich szklanych kul, w
których są miliony małych karteczek. Candy powoli sięga do nich ręką, grzebie
chwilę w nich i wyciąga jedną. Drepcze powoli na swoich wysokich szpilkach do
podium.
Biorę głęboki oddech.
- Kristen
Evans!
I
wypuszczam całe powietrze z siebie. Dziewczyna nie jest żadną ze znanych mi
osób.
Z
tłumu wolno wychodzi mała dziewczynka z pierwszych rzędów, w tych szeregach są dwunasto-trzynastolatki.
Zza moich pleców słyszę donośny głos:
-
Zgłaszam się na ochotnikach!
Chwile
później na scenie stoi już ochotniczka. Jest nią Scarlett Robinson. Każdy zna ta dziewczynę, może nie osobiście,
ale każdy wie, kim jest. Jest ona wysoką dziewczyną o niebieskich oczach i
blond włosach. Nie grzeszy urodą.
- No i mamy ochotniczkę
– mówi słodko Candy – jak się nazywasz, skarbie?
- Scarlett Robinson –
odpowiada spokojnie dziewczyna.
- Przed państwem
trybutka tegorocznych igrzysk Scarett Robinson! – wykrzyczała opiekunka z
wielkim uśmiechem na twarzy – ale to jeszcze nie koniec tego wielkiego dnia.
Teraz czas wybrać trybuta pośród naszych mężczyzn.
Candy znowu podchodzi
do kul i grzebie w nich, po czym wraca i wykrzykuje kolejne nazwisko.
- Jack Roberts!
Znów
z pierwszych rzędów wychodzi drobny chłopiec. I tym razem słyszę głos:
-
Zgłaszam się na ochotnika!
Tym
razem znam doskonale ta osobę, nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć, kto chce
brać udział w igrzyskach. Nathan idzie pewny siebie w kierunku sceny. Odwraca
się na moment i nasze oczy się spotkają.
Kiedyś
tak bliska mi osoba, jest tak daleką, praktycznie nieznaną.
Nasz
obietnica została złamana, choć składaliśmy ją sobie dwa lata temu pamiętał o
niej. Na pewno pamiętał. A może chciał przez to dosłownie pokazać, że nic po
między nami nie jest i nigdy nie będzie?
-
Jak się nazywasz? – pyta po raz kolejny Candy.
-
Nathan Norton – odpowiada dumnie chłopak.
-
Tegoroczni trybuci Głodowych Igrzysk Scarett Robinson i Nathan Norton – wykrzykuje głośno opiekunka – A teraz uściśnijcie
sobie ręce.
Patrzę
jak ściskają sobie dłonie i wychodzą do Pałacu Sprawiedliwości.
***
Rozdział tak średnio mi się podoba, ale nie mogłam go zmienić. Próbowałam kilka razy, ale było tylko gorzej...
Zastanawiacie się pewnie, jak to się stało, że nie wybrali jej podczas dożynek.. Oczywiście zrobiłam to umyślnie, nie myślcie, że jestem taka tempa. xD Wszystkiego dowiecie się w ciągu najbliższych rozdziałów. ;)
Zastanawiacie się pewnie, jak to się stało, że nie wybrali jej podczas dożynek.. Oczywiście zrobiłam to umyślnie, nie myślcie, że jestem taka tempa. xD Wszystkiego dowiecie się w ciągu najbliższych rozdziałów. ;)
Poddaję się teraz Wasze ocenie. ;)
Życzę wszystkim wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku! ;)
I obiecuję, że kolejny rozdział będzie lepszy. :D