wtorek, 24 grudnia 2013

Część Druga



 dwa lata później...
Otwieram powoli oczy i mrugam kilka razy. Rozglądam się po moim pokoju. Jest średniej wielkości. Nie jest za mały ani za duży. Ma kształt kwadratu. Ściany kiedyś były koloru czerwonego, teraz są już wyblakłe i przypominają barwę różu. Po prawej stronie od łóżka stoi duża szafka z ubraniami. Na jednej ze ścianie znajduje się półka z książkami. Bardzo lubię czytać, ale z powodu ciągłego nawału zajęć nie mam czasu na chwilę odpoczynku z książką w ręce. Pod półką ma swoje miejsce drewniane biurko i krzesło. 
Wstaję leniwie z łóżka i udaję się do łazienki, aby odświeżyć się. Po ubraniu się schodzę do kuchni, gdzie czekają na mnie kanapki, które musiała zrobić dla mnie mama, przed wyjściem do pracy.
Dziś są dożynki, ale nie boję się. To jest właśnie jedna z zalet mieszkania w Czwartym Dystrykcie, tutaj ktoś zgłosi się za ciebie. Pochodzę z Dystryktu Zawodowców, gdzie dzieci trenowane i uczone są okrucieństwa, zawziętość do wygrywania i posługiwania się niebezpiecznymi broniami.
Właśnie dzisiaj każdy z dystryktów ma dostarczyć Kapitolowi dwójkę dzieci, dziewczynę i chłopaka w wieku od dwunastu do osiemnastu lat, aby mogły odbyć się Głodowe Igrzyska. Trybuci, tak właśnie nazywa się uczestników, zamykani są na arenie, gdzie walczą na śmierć i życie. I tylko jedna osoba przeżyje.
Gdy na talerzu nie zostało już nic czekam w ciszy na moją najlepszą przyjaciółkę, Susan Mild.
Jak na zawołanie słyszę głośne pukanie do drzwi, które rozchodzi się po całym domu. Szybko wstaję z krzesła i podążam do drzwi wejściowych. Przede mną stoi śliczna dziewczyna o okrągłej buzi z dużymi zielonymi oczami. Na jej jasnej cerze można dostrzec malutkie piegi, które dodają jej uroku. Jej twarz otaczają kręcone rude włosy. 
Jej historia nie jest tak radosna jak moja. Matka Sussy umarła, gdy miałyśmy po dziesięć lat. Jej ojciec zaczął pić po utracie żony i szybko roztrwonił swój cały majątek. Właśnie przez niego dziewczyna musi dodatkowo pracować w Porcie.W dystryktach Zawodowców nie ma problemów z głodem, ale jest kłopot z alkoholem. W ciągu dnia można zobaczyć mnóstwo pijanych mężczyzn, których zabierają Strażnicy Pokoju.
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk uderzania w wielki gong. To on wzywa nas na Plan Sprawiedliwości, mówiąc, że już czas wybrać nowych trybutów.
- Idziemy? – pyta się mnie dziewczyna.
- Tak, tak – odpowiadam pośpiesznie zamykam drzwi na klucz.
Na ulicy jest już masa ludzi zmierzających na Plan, włączamy się w tłum.
Po kilku minutach stoimy w długiej kolejce i czekam na swoją kolej. Rozglądam się, widzę dużo znajomych twarzy. Spoglądam na wszystkich zebranych. Na ich twarzach widnieje obojętność, chodź w głębi duszy każdy boli się o siebie i swoich bliskich.
 Z tego miejsca doskonale widać plażę. Tak bardzo chciałabym znajdować się blisko morza, a nie tutaj na wielkim ponurym Placu Sprawiedliwości, otoczonym różnymi sklepami, które dzisiaj są zamknięte. 
- Następny! - słyszę jakiś głos. 
Stoję przed kobietą, odruchowo podaję jej rękę. Nakłuwa mi palec. Nawet nie czuję bólu. Przyciska go do jakiejś kartki, poczym przykłada czytnik i krzyczy:
- Następny!
Podchodzę do Susan, która była przede mną w kolejce i znalazła już miejsce w rzędzie z innymi dziewczynami w naszym wieku. Odruchowo łapę ją za rękę. Od naszych pierwszych dożynek zawsze tak robimy. Nasza przyjaźń trwa dość krótko, ale wydaję mi się, że znamy się od lat. Z początku wiele razy kłóciłyśmy się i sprzeczałyśmy, jednak nadal jesteśmy razem. Trzymanie się za ręce podczas dożynek stało się naszą tradycją.
Spoglądam na scenę, po schodkach wchodzi uśmiechnięty od ucha do ucha Finnick Odair. Mentor ma na sobie błękitny garnitur. Jest młody, ma około dwudziestu lat, zatriumfował mając czternaście. Nikt nie wierzył, że wygra, ale jak widać pozory mylą.
Za Odairem podąża Candy White. Nasza opiekunka jak zwykle ubrana jest w biały strój, w tym roku z czarnymi dodatkami. 
Przy mównicy stoi już burmistrz Wilson wygłasza coroczną przemowę, w której zmienia słowa, ale sens zdań jest taki sam. Kapitol jest najlepszy. Zawsze był, jest i będzie.  Wszystkie dystrykty powinny oddawać pokłony i dziękować, że w ogóle żyjemy. Następnie puszczają nam film, jaki to wspaniały jest Kapitol. 
Do mównicy podchodzi Candy, uśmiecha się i odchrząka zwracając na siebie uwagę, chodź i tak wszyscy patrzą się w jej kierunku. 
- Witajcie! Witajcie! Nadeszła wielka chwila. Jak co roku nadszedł czas, aby wybrać parę, która będzie reprezentowała Dystrykt Czwarty w Siedemdziesiątych Pierwszych Głodowych Igrzyskach! – Głos Candy rozbrzmiewa po całym placu. -  Dziewczęta mają oczywiście pierwszeństwo.
Kobieta odchodzi od mównicy i udaję się do wielkich szklanych kul, w których są miliony małych karteczek. Candy powoli sięga do nich ręką, grzebie chwilę w nich i wyciąga jedną. Drepcze powoli na swoich wysokich szpilkach do podium.
Biorę głęboki oddech.
- Kristen Evans!
I wypuszczam całe powietrze z siebie. Dziewczyna nie jest żadną ze znanych mi osób. 
Z tłumu wolno wychodzi mała dziewczynka z pierwszych rzędów, w tych szeregach są dwunasto-trzynastolatki. Zza moich pleców słyszę donośny głos:
- Zgłaszam się na ochotnikach!
Chwile później na scenie stoi już ochotniczka. Jest nią Scarlett Robinson.  Każdy zna ta dziewczynę, może nie osobiście, ale każdy wie, kim jest. Jest ona wysoką dziewczyną o niebieskich oczach i blond włosach. Nie grzeszy urodą. 
- No i mamy ochotniczkę – mówi słodko Candy – jak się nazywasz, skarbie?
- Scarlett Robinson – odpowiada spokojnie dziewczyna.
- Przed państwem trybutka tegorocznych igrzysk Scarett Robinson! – wykrzyczała opiekunka z wielkim uśmiechem na twarzy – ale to jeszcze nie koniec tego wielkiego dnia. Teraz czas wybrać trybuta pośród naszych mężczyzn.
Candy znowu podchodzi do kul i grzebie w nich, po czym wraca i wykrzykuje kolejne nazwisko.
- Jack Roberts!
Znów z pierwszych rzędów wychodzi drobny chłopiec. I tym razem słyszę głos:
- Zgłaszam się na ochotnika!
Tym razem znam doskonale ta osobę, nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć, kto chce brać udział w igrzyskach. Nathan idzie pewny siebie w kierunku sceny. Odwraca się na moment i nasze oczy się spotkają. 
Kiedyś tak bliska mi osoba, jest tak daleką, praktycznie nieznaną. 
Nasz obietnica została złamana, choć składaliśmy ją sobie dwa lata temu pamiętał o niej. Na pewno pamiętał. A może chciał przez to dosłownie pokazać, że nic po między nami nie jest i nigdy nie będzie?
- Jak się nazywasz? – pyta po raz kolejny Candy.
- Nathan Norton – odpowiada dumnie chłopak.
- Tegoroczni trybuci Głodowych Igrzysk Scarett Robinson i Nathan Norton – wykrzykuje głośno opiekunka – A teraz uściśnijcie sobie ręce. 
Patrzę jak ściskają sobie dłonie i wychodzą do Pałacu Sprawiedliwości.
 
*** 
Rozdział tak średnio mi się podoba, ale nie mogłam go zmienić. Próbowałam kilka razy, ale było tylko gorzej...
Zastanawiacie się pewnie, jak to się stało, że nie wybrali jej podczas dożynek.. Oczywiście zrobiłam to umyślnie, nie myślcie, że jestem taka tempa. xD Wszystkiego dowiecie się w ciągu najbliższych rozdziałów. ;)
Poddaję się teraz Wasze ocenie. ;)
Życzę wszystkim wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku! ;)
I obiecuję, że kolejny rozdział będzie lepszy. :D

piątek, 6 grudnia 2013

Część Pierwsza


     Fale obijają się o moje nogi przynosząc ze sobą przyjemny chłód. Po jakimś czasie wychodzę z wody. Do moich mokrych nóg uczepia się natychmiast piach. Niezbyt przyjemne uczucie, ale po tych wszystkich latach mieszkania tutaj można się przyzwyczaić. 
     Siadam na piasku, jest on jeszcze ciepły od słońca, które właśnie zachodzi. Wpatruję się w wodę i rozmyślam nad nachodzącymi dniami. Już za pięć dni będę kolejne dożynki. W tym dniu każdy z dwunastu dystryktów straci po dwóch młodych mieszkańców. 
        - Hej, Aria – z głębokiego zamyślenia wyrywa mnie głos Nathana. 
     Właśnie, dlatego lubię siedzieć na plaży. Mogę tutaj spokojnie rozmyślać i mieć pewność, że żadna z nieproszonych osób mi nie przeszkodzi. Do tych osób oczywiście nie zalicza się Nathan Norton, mój najlepszy przyjaciel. 
        - Cześć – odpowiadam cicho i spoglądam na niego. Chłopak zasiadł już koło mnie i wpatruje się w wodę. 
     Nathan to ideał mieszkańca Czwórki. Jest dobrze zbudowanym chłopakiem o ciemnych blond włosach i niebieskich oczach. Swoim wzrostem przewyższa praktycznie każdego, a na dodatek jest jednym z najprzystojniejszych chłopaków, którzy mają szesnaście lat w naszym dystrykcie. Każda dziewczyna wzdycha na jego widok, oprócz mnie. Po prostu przyzwyczaiłam się, że jest zabójczo piękny. 
     Na początku naszej znajomości często zastanawiałam się, czy jest jakaś szansa, abyśmy byli ze sobą, ale odganiałam te myśli obawiając się, że nasza przyjaźń legie w gruzach. 
        - Nathan… - zaczynam powoli mówić i od razu zaschło mi w ustach. Po pewnym czasie milczenia podejmuję kolejną próbę mówienia – Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu i nie chcę cię stracić.  
        - Ty także jesteś dla mnie ważna – powiedział chłopak swoim normalnym tonem. 
        - Jeśli tak to obiecaj mi, że nie zgłosisz się na dożynkach – mówię i spoglądam na niego czekając na reakcję. 
       - Aria, jeśli przestaniesz się o mnie martwić to powiem wszystko.  Jednak ty też musisz, żeby nie było, że ja przysięgnę, że się nie zgłoszę, a ty nie. Jesteś przebiegła, wiem to. Mogłabyś się wtedy zgłosić i zwyciężyć. Wtedy byłaby Aria i Nathan, a nie Nathan i Aria jak teraz – powiedział chłopak z uśmiechem od ucha do ucha. 
     Uśmiechnęłam się do niego. On zawsze sprawiał, że na mojej twarzy widniał uśmiech. 
        - Całkiem mądry plan. Długo nad nim myślałeś? Sam chciałeś go wypróbować? – pytam się jednocześnie śmiejąc się. 
        - Mój cudowny mózg nie potrzebował dłużej niż kilku sekund, żeby to wymyśleć. W odróżnieniu od twojego. 
     W odpowiedzi pokazuję chłopakowi język. 
     Chłopak chrząka zwracając na siebie uwagę i mówi: 
        - Przysięgam, że nie zgłoszę się na dożynkach dopóki nasza przyjaźń trwa. Teraz ty, maleńka. 
        - Obiecuję, że nie zgłoszę się do udziału w igrzyskach. 
     Siedzimy przez dłuższą chwilę i wsłuchujemy się w fale. 
       - Muszę już iść do domu – mówię. Wstaję z piasku i otrzepuję się z niego.  
       - Do zobaczenia jutro – odpowiada chłopak przyglądając się czynnością, które wykonuje. 
     Idę w kierunku domu rozmyślając nad słowami wypowiedzianymi przez Nathana. 
     Dopóki nasza przyjaźń trwa… Czy to na oznaczać, że się rozpadnie? I to jeszcze przed końcem jego udziału w dożynkach?